W związku ze zbliżającym się Dniem Mamy i pytaniami, które nasuwają się różnym dziennikarzom, i innym osobom, które chcą wiedzieć jak to jest być mamą zastępczą bo nie mają o tym pojęcia, dziś wyjawimy całą prawdę
Mówiąc krótko mama zastępcza to mama jak każda inna
Kocha swoje dziecko/ dzieci a dodatkowo musi być „wielofunkcyjna”, działać aktywnie na wielu, wielu poziomach.. i jak każda inna mama ma swoje uczucia, potrzeby i cele. Od mamy biologicznej różni ją tylko ilość wyzwań, z którymi się mierzy i fakt, iż jest w procesie ciągłego oceniania, nie tylko przez sąsiadów, czy inne mamy ale także wszelkie możliwe instytucje.
W przepięknym tekście trudny proces stawania się tą „Drugą Mamą”, opisała Olga.
Projekt: „Mama 2”
„Na początku dzieci mówiły do mnie „ciociu” tak się przedstawiłam kiedy się poznaliśmy, a było to też naturalne, że w przedszkolu i żłobku były ciocie, wszystkie kobiety dookoła tak się przedstawiały, a dzieci też od razu tak właśnie interpretowały rzeczywistość w kategoriach cioć i wujków.
Po kilku tygodniach córka zastępcza zaczęła prosić o to, aby mogła mówić do mnie „mamo”, bo tęskni za swoją mamą. Uznałam, że to za wcześnie, bo postępowanie jest w toku, nie wiadomo jaka będzie decyzja Sądu oraz że motywacja córki do nazywania mnie tak z tęsknoty za własną mamą, jest niewłaściwa. Chciałam być drugą mamą, nie tą która urodziła, ale tą która jest obecna i wychowuje, nie zastępczą, nie „mamą z tęsknoty”. Ponadto, wydawało mi się, że to tak nie powinno być, że pozwala się, aby dzieci wyrwane, nie ze swojej winy, z domu rodzinnego nazywały pierwszą obcą kobietę „matką”, jakkolwiek gorzej brzmi określenie „matka zastępcza”.
Miałam plan, że jeśli zostaną u mnie dłużej, a rodzice biologiczni zaczną zawodzić, nie będą przychodzić na spotkania itd. dzieci zrozumieją, że nie mogą na nich liczyć, same jakoś tak naturalnie przejdą z „cioci” na „mamę”. Byłam jednak naiwna i nie do końca zdawałam sobie sprawę z kwestii zaburzonych więzi. Czas pokazał jednak, że wdrożenie projektu „Mama 2” to dość skomplikowana operacja.
Po pierwszym etapie, gdy odmawiałam bycia „mamą z tęsknoty”, wolałam być ciocią, co też porządkowało świat dzieci, bo rodzice regularnie przychodzili na spotkania, nadszedł etap, w którym dałam dzieciom sygnał, że jestem gotowa na: „mamo”, ale dzieci muszą zdecydować czy i kiedy będą gotowe. Mieliśmy kilkanaście takich rozmów, podczas których Córka już solennie obiecywała, że jest gotowa, po czym automatycznie przechodziła na „ciociu”. Powtarzałam wtedy: „Jak będziesz gotowa”. Synek za to za każdym razem gdy padała propozycja, żeby mówił do mnie „mamo” reagował entuzjastycznym „Tak!” za chwilę mówiąc: „Ciociu daj pić”. W międzyczasie rodziły się więzi między mną a dziećmi, a rodzice zaczęli coraz częściej zawodzić, ale ciągle byli obecni, a dzieci chciały być wobec nich lojalne, ich więzi z nimi nie zostały zerwane. Byłam na to przygotowana, że tak może być, oraz na to, że zawsze już będę ciocią i nawet mi to nie przeszkadzało, to nie było dla mnie najważniejsze, ważne było, że dzieci robiły postępy, rozwijały się, były szczęśliwe.
Od czasu do czasu córeczka w zabawie mówiła do mnie „mamo”, przed dłuższy czas także kiedy ktoś obcy mówił „Idź do mamy” rodził się w niej bunt, protestowała: „Cioci, nie mamy, to nie jest moja mama!”. Po czym w domu znów próbowała obiecywać, że jednak będę już „Mama Zofia” a jej pierwsza mama będzie „Mama Grażyna”, ale wszystko wracało do normy chwilę później.
Trwało to wszystko dwa lata z hakiem, zbliżyliśmy się do siebie bardzo, więzi się zaczęły już rodzić naprawdę. Zaczęłam sobie zdawać sprawę, że kocham te dzieciaki i że nie wyobrażam sobie życia bez nich, zaczynałam mieć wyrzuty sumienia, gdy zostawiałam ich na chwilę z opiekunką, albo posyłałam do przedszkola i brałam urlop w pracy, aby odpocząć. Coraz bardziej zdawałam sobie także sprawę jakiego odpowiedzialnego zadania się podjęłam. To wszystko były dowody na to, że się przywiązałam. Przestało mieć znaczenie to jak dzieci się do mnie zwracają, ale dla dzieci coś się zmieniło. Córeczka zaczęła zauważać różnice między innymi dziećmi a sobą. Często mówiła, że inni mają mamę i tatę, do przedszkola po nich przychodzą, a ona ma tylko ciocię. Zrozumiałam, że dzieci z pieczy zastępczej chcą być jak inne dzieci i to jest podstawowe zadanie rodziny zastępczej, sprawić, aby się tak czuły mimo swojej sytuacji. Zaproponowałam więc wtedy znów, że może do mnie mówić „mamo”, że jeśli to jej jest potrzebne to ja jestem gotowa, że przecież trochę już nią jestem, bo tyle czasu ze mną są, że to nie przeszkadza, że mają już mamę, że ona zawsze będzie pierwsza i jej nie zastąpię, mogę być drugą mamą. Podsunęłam jej także myśl, że jak pójdzie do szkoły to nikt nie będzie wiedział, że jestem ciocią, a jeśli będzie chciała komuś to wyjawić to już będzie jej decyzja. Będzie wtedy jak inne dzieci, po które do szkoły przychodzi „mama”.
Zgodziła się, dwa razy powiedziała „mama” po czym znów wróciliśmy do „ciociu”. I znów byłam ciocią, tematu nie było, a rodzice znów byli na horyzoncie. Podczas jednego ze spotkań z mamą biologiczną Córeczka zapytała ją: „Mamo, czy ja mogę ciocię nazywać mamą, bo ona już przecież trochę nią jest…?”. Trzymała nas obie wtedy za ręce wchodząc do budynku, w którym odbywały się spotkania. Matka nie odpowiedziała nic. Później zapytałam Córkę o to jak myśli co mama uważa na temat jej propozycji. Odpowiedziała, że nic nie powiedziała i że to znaczy, że się zgodziła. Ciągle jednak byłam „ciocią”.
Przełomowym momentem było kilka dni z powtarzającymi się sytuacjami z Synkiem. Wyrywał się z moich rąk i biegł do pierwszej dorosłej osoby, która się pojawiła w pobliżu, często była to kobieta, ale zdarzał się także mężczyzna, łapał tę osobę za rękę i mówił „mama”. Kiedy próbowałam go „odebrać” tej zawsze zdziwionej osobie, wyrywał się i krzyczał „Nie, mama!” Zrozumiałam wtedy, że ma większe zaburzenia więzi niż Córka i że one się pogłębiają i że czas coś z tym zrobić. Po tych kilku incydentach pewnego dnia wróciłam do domu i powiedziałam, że Córka może zdecydować czy chce, abym była „ciocią” czy „mamą”, ale niezależnie od jej decyzji Braciszkowi będę mówić, że jestem jego mamą. Wyjaśniłam tez Córce dlaczego, że Brat musi mieć kogoś na co dzień do kogo zwraca się mamo, bo nazywanie obcych ludzi w tej sposób jest dla niego niebezpieczne. Zgodziła się, ale tym razem także zapytała czy ona też może tak do mnie mówić. Zgodziłam się i zapytałam czy mam ją poprawiać jeśli zdarzy się, że powie ciociu. Powiedziała, że tak. Tak też zaczęłam robić, w miejscach publicznych bardziej dyskretnie, w domu otwarcie. Przyjęła to, poprawia się i brzmi całkiem szczerze, nie buntowała się.
Kolejne dni były trudne, dzieci jakby przykleiły się do mnie, byłam, jak na początku naszej drogi, poobijana, posiniaczona, zmaltretowana od ciągłego siłowania się, chronienia głowy swojej i dzieci, samych dzieci od wchodzenia w niewłaściwe miejsca. Zachowywały się jakby nie wiedziały gdzie są, jakby ich mózgi wypełnił chaos, przestały stosować się do zasad, wydawało się jakbyśmy wrócili do punktu wyjścia, czyli do momentu sprzed dwóch lat kiedy do mnie trafiły.
Kontynuowałam jednak projekt przez kolejne dni uparcie powtarzając, poprawiając, przywołując hasła: „Mama 2”, „Druga mama”. W piątek spotkanie z mamą biologiczną, możliwe, że znów będę „ciocią”. Jestem gotowa, ale też zdeterminowana, żeby dać dzieciom szansę bycia jak inne dzieci.”
To pierwszy post z cyklu, który przygotowujemy w ramach promocji rodzicielstwa zastępczego.
Zapraszamy także na spotkania informacyjne, na które można się zapisywać pod adresem:
stowarzyszenie@rodzicezastepczy.pl
Do zobaczenia wkrótce
Projekt: „Bo można zrobić coś więcej… zostań Rodzicem Zastępczym!” jest finansowany ze środków budżetowych Miasta Poznania.