Co za tym idzie, fałszywie twierdzą, że rodzice zastępczy tylko „zarabiają” bo przecież nic nie robią..
Rzeczywistość jest zupełnie inna.
„Dobry Dom” to tylko początek bardzo ciężkiej pracy, o której rzadko się mówi. Ciepło, spokój, poczucie bezpieczeństwa, miłość są niezbędne, aby dziecko związało się w jakiś sposób z rodziną. A to na ile jest w stanie się związać, „wzrosnąć”, zależy już od jego przeszłości.
Rodzic zastępczy po czasie „adaptacji” dziecka staje się rodzicem „wielozadaniowym”, który powinien zrobić wszystko, aby „zmniejszać bagaż” dziecka, by ruszył proces „uleczania” go. Na ile będzie on skuteczny, tego na tym etapie nie da stwierdzić. Należy też podkreślić, że zdarza się tak, iż mimo ogromnego wysiłku rodziny zastępczej niewiele da się zrobić.
Z drugiej strony „tymczasowość”, na którą chętnie powołują się niektóre instytucje także bywa tragiczna w skutkach bo dziecko będące w procesie leczenia, dobrze rokujące w RZ nagle zostaje z niej „wyrwane” do rodziny adopcyjnej, czy biologicznej – nierokującej! (nie chodzi oczywiście o rodziny biologiczne, które zmieniły swoje funkcjonowanie, nawyki).
Na czym polega ta wielozadaniowość?
Po pierwsze na wszystkich obowiązkach, jakie ma każdy rodzic wobec dziecka (opieka szeroko rozumiana, zabawa i edukacja, czynności pielęgnacyjne, czynności domowe: pranie, sprzątanie, gotowanie, leczenie w tym szczepienia, profilaktyka). W przypadku dzieci w pieczy niektóre obowiązki mogą być nieco rozszerzone i mogą odbiegać od tzw. „standardu”.
Po drugie na ogromnym zaangażowaniu emocjonalnym, którego skala daleko wykracza poza byciem „zwyczajnym” rodzicem. I to bardzo daleko…
Jedną z najważniejszych umiejętności jest „kontenerowanie”, polega na zbieraniu w sobie wszystkich, zwłaszcza tych najtrudniejszych emocji dziecka i zachowaniu spokoju.
Rodzic zastępczy modeluje zachowania dziecka, będąc dla niego swego rodzaju wzorem. Poprzez obserwację uczy się ono właściwych wzorców, które będzie mogło w przyszłości próbować „odwzorować” we własnym życiu.
Rodzic zastępczy jest terapeutą, może być „domowym” psychologiem, pedagogiem… każdym, kogo w danym momencie potrzebuje dziecko. Oczywiście jest to przedłużeniem terapii u właściwych specjalistów bo praca w domu jest nieodzownym elementem postępu i często daje największe rezultaty.
Rodzic zastępczy uczy się rehabilitowania, fizjoterapii podczas zajęć z dzieckiem, aby w domu kontynuować.
Bywa „domowym” neurologopedą, logopedą.
Rodzic zastępczy, jeśli ma biologiczne dzieci, musi umiejętnie spinać rodzinę do całości, co raz wychodzi a raz nie (z pewnością zbyt małe mieszkania, czy brak dużego auta, temu nie sprzyjają).
Jest rzecznikiem dziecka w przedszkolu, szkole, różnych instytucjach, poradniach.
Zdarza się, że aby zdobyć odpowiednie dokumenty, zaświadczenia, opinie musi wielokrotnie się „prosić” a nawet „wypłakiwać” je… Zderzenia z tzw. „ścianą” są bardzo częste.
Musi też „prosić się” o różnego rodzaju dofinansowania, które z „marszu” powinny dziecku przysługiwać (np. edukacja w terapeutycznym przedszkolu, dostęp do wybranych specjalistów, rehabilitację, fizjoterapię, zwrot kosztów za wypoczynek,remont pokoju, gdy stan znów „krytyczny”).
Rodzic zastępczy narażony jest na niezrozumienie, poniżanie, wyśmiewanie a ze strony rodziców biologicznych nawet na szykanowanie.
Rodzic zastępczy jest niedoceniany na każdej możliwej płaszczyźnie i musi sobie z tym radzić.
Za to chętnie wykorzystuje się go w kampaniach promocyjnych, ma udzielać wywiadów na temat swojej „misji”, o której w danym momencie wszyscy chcą słuchać…
I pomyśleć, że przynajmniej połowy tych problemów by nie było, gdyby „system” działał jak należy, gdyby rodzice zastępczy mogli godnie żyć i robić „swoją, dobrą robotę”, mieć z tego satysfakcję na każdym poziomie a nie tylko być czasem poklepywanym po ramieniu…i to sporadycznie…bo akurat kampania…
A jeśli jeszcze ktoś tego nie odnotował, to żadna kampania nie pomoże.
Zmiany są konieczne.